Recka gry Vin Diesel Wheelman, to znów gra dla miłośników wyścigów i strzelania.
Szaleńcze pościgi, świst powietrza, pisk opon, efektowne kraksy oraz bohater, prawdziwy macho, który w hollywoodzkim stylu rozprawia się z gangami Barcelony. Istna mieszanka wybuchowa? A może tylko balon, który wyśmienicie prezentował się w zapowiedziach, a po premierze okazał się pusty?
„Vin Diesel Wheelman” zapowiadana była już od dłuższego czasu. Niektórzy widzieli w niej duchowego następcę „Drivera”, inni nie mogli doczekać się, by pokierować krokami bohatera, któremu aparycji użyczył sam Vin Diesel. Wszystko wyglądało różowo. Obiecano otwarty świat, i to nie na modłę Liberty City, mrocznego odbicia Nowego Jorku, lecz wiernie oddaną Barcelonę z jej słynnymi zabytkami. Roztaczano wizję spektakularnych kraks, walk z policją i gangami oraz ekscytujących wyścigów, a wszystko to w oparciu o film akcji ze wspomnianym aktorem w roli głównej.
W grze „Wheelman” wcielamy się w nie lada twardziela, Milo Burika, agenta, który działa pod przykrywką jako tytułowy wheelman, najemny kierowca od brudnej roboty; przewozi niebezpieczne towary, porywa samochody oraz niszczy mienie konkurencji. Wszystkiego dokonuje pędząc na najwyższych obrotach przez barcelońskie ulice. Pojazdy zdobywa siłą, wyrzucając z nich przerażonych kierowców. Mało tego, potrafi również zmienić samochody dosłownie w locie, wykonując karkołomne skoki. Czasami (z biegiem rozgrywki coraz częściej) na pościgach się nie kończy. Milo opuszcza pojazd, chwyta karabin i idzie wyrównać rachunki na piechotę. Wyraźnie widać, że twórcy postawili na intensywność doznań – ma być głośno, efektownie i z przytupem. Tak też rzeczywiście jest, przynajmniej przez pierwszych parę misji, w których zapoznajemy się z mechaniką gry. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, w jednej chwili przedzieramy się przez wąskie uliczki, uciekając przed policją, w następnej na wstecznym wycofujemy się przed nadjeżdżającą z naprzeciwka furgonetką, a po chwili uczestniczymy w regularnym starciu na drodze, w którym przeciwnicy próbują nas zepchnąć na pobocze, a my nie pozostajemy im dłużni.
Co kilkanaście sekund, nie bez naszej pomocy, jakiś radiowóz wylatuje w powietrze (co ciekawe, możemy doszczętnie zniszczyć policyjne wozy, ale strzelać do policjantów nam nie wolno – jesteśmy w końcu agentem, a nie pierwszym lepszym rzezimieszkiem). Wrażenia są pozytywne i nie przeszkadza nawet model jazdy, sprawiający, że wszystkie samochody zdają się być przyczepione do jezdni, a różnice w prowadzeniu poszczególnych pojazdów są minimalne (może poza naprawdę dużymi wozami, które są wyraźnie cięższe i mniej zwrotne od pozostałych).
Niestety to, co początkowo wydaje się ciekawe, szybko zaczyna nużyć. Pościgi stają się monotonne, ponieważ wszystkie zaczynają wyglądać identycznie, w dodatku niektóre misje są przydługie i zamiast bawić, po jakimś czasie po prostu męczą. Czasem trafi się jakieś urozmaicenie, jak na przykład pościg motocyklowy przez miasto, który kończy się w tunelach metra, gdzie pędzimy za ostrzeliwującym się z pociągu przestępcą. Mamy oczywiście również misje dodatkowe. Jest ich kilka rodzajów, jak na przykład wożenie klientów taksówką, kradzież pojazdów, a także wyścigi (o wyśrubowanym w porównaniu z resztą rozgrywki poziomie trudności). O fabule „Vin Diesel Wheelman” można powiedzieć tylko tyle, że jest. Gracz poznaje ją dzięki scenkom przerywnikowym nieudolnie naśladującym słynne dzieła Rockstara. Twórcy starają się oddać charakter barwnych postaci, wprowadzić fabularne twisty, ale niestety bez powodzenia. Całość jest miałka i płytka, nawet jak na tego typu produkcję.
Podobnie sprawa wygląda w przypadku innych cech gry. Z jednej strony mamy bowiem wirtualną Barcelonę, w której bez problemu odnajdziemy znane budowle, jak choćby dzieła Antonio Gaudiego. Z drugiej strony miasto sprawia wrażenie martwego. Szerokie, wielopasmowe ulice świecą pustkami, po chodnikach włóczy się garstka przechodniów. Nieprzyjemne wrażenie potęguje grafika, która odstaje od tego, do czego przyzwyczaiły nas współczesne tytuły. Z tego powodu trudno się dziwić, że mało komu będzie się chciało korzystać z otwartego terenu i jeździć dla samej przyjemności.
Do takiego wniosku musieli dojść również sami twórcy, ponieważ pozwolili podejmować poszczególne misje bezpośrednio z poziomu mapy. Niszczone pojazdy wyglądają efektownie, ale szybko zauważymy powtarzalność animacji. Na pierwszy rzut oka gra oferuje bogate możliwości zabawy, ale po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do wniosku, że większość z nich jest nieprzemyślana i nie przynosi satysfakcji, a może prowadzić wręcz do frustracji (vide wyścigi).
Dla mnie jest to nawet fajna gra, ponieważ lubię grać w gry wyścigowe a szczególnie podobne do GTA.